Recenzja filmu

Stracone zachody miłości (2000)
Kenneth Branagh
Kenneth Branagh
Alessandro Nivola

W hołdzie musicalowi

Przyznaję, że na film <a href="fbinfo.xml?aa=7442" class="text"><b>"Stracone zachody miłości"</b></a> szedłem z pewnymi obawami. Premiera obrazu była kilkakrotnie przesuwana a opinie krytyków
Przyznaję, że na film "Stracone zachody miłości" szedłem z pewnymi obawami. Premiera obrazu była kilkakrotnie przesuwana a opinie krytyków zgodnie podkreślały, że "Zachody" nie są najlepszym obrazem w karierze Kennetha Branagha. Cóż, po projekcji z czystym sumieniem mogę powiedzieć, iż w przypadku tego artysty określenie "nienajlepszy w karierze" nie oznacza wcale filmu złego. "Stracone zachody miłości" to ekranizacja jednej z komedii Williama Szekspira o banalnej i oklepanej fabule. Król Navarry wraz z trzema przyjaciółmi składają przysięgę, że 3 kolejne lata swojego życia poświęcą na naukę i w tym czasie będą pościć, spać jedynie 3 godziny na dobę oraz pod żadnym pozorem nie będą widywać kobiet. Dotrzymanie ślubów okazuje się jednak niezwykle trudne bowiem na dwór przybywa piękna francuska księżniczka wraz ze swoimi nie mniej urodziwymi damami dworu. Jak się łatwo domyślić zaprzysiężeni kawalerowie z miejsca zakochują się w goszczących na dworze pannach, ale złożone śluby powodują, że każdy z nich ukrywa swoje uczucia nie chcąc zostać posądzonym przez kompanów o zdradę. Nie będę krył, że "Stracone zachody miłości" to jedna ze słabszych sztuk Szekspira. Fabuła jest przewidywalna aż do bólu, dowcipy nie zawsze wysokiej próby, ale nie można komedii tej odmówić pewnego wdzięku i czaru. Dostrzegł to również Branagh, który skrócił znacznie tekst utworu, przeniósł akcję w rok 1939, kiedy właśnie wybuchła II Wojna Światowa a całość zrealizował w konwencji hollywoodzkich musicali z lat 30., 40. i 50. przeplatając akcję tanecznymi popisami oraz piosenkami autorstwa m.in. Geroge'a Gershwina, Irvinga Berlina oraz Iry Gershwina. Co więcej, wszystkie zdjęcia zostały zrealizowane w atelier dzięki czemu reżyserowi udało się uzyskać specjalny klimat, charakterystyczny dla najlepszych obrazów z udziałem Gene'a Kelly, czy Freda Astaire'a. W rezultacie powstał film oryginalny, łączący w sobie najlepsze cechy wodewilu, farsy i komedii będący jednocześnie hołdem złożonym musicalowi. Niestety, jak już zauważyli to wcześniej inni krytycy, "Stracone zachody miłości" nie są pozbawione wad. Przede wszystkim od razu rzuca się w oczy fakt, iż Branagh w rolach głównych obsadził osoby nie posiadające wielkich umiejętności wokalnych i tanecznych. W przypadku musicalu jest to niewybaczalny błąd, który oczywiście zemścił się na reżyserze. Jednym bowiem z zarzutów, jakie obrazowi stawiali krytycy, był fakt, iż skoro Branagh pragnął swoją wersją "Straconych zachodów miłości" nawiązać do największych osiągnięć musicalowych w historii Hollywood to powinien zatrudnić do tego najlepszych tancerzy i piosenkarzy wśród aktorów. Tak się jednak nie stało. Artyści podczas rozbudowanych numerów tanecznych gubią czasem krok, nie podejmują się wykonania zbyt trudnych partii wokalnych a po jakimś czasie widz zaczyna mieć wrażenie, że stanowią oni zaledwie tło dla popisów Kennetha Branagha. Co więcej, warto zauważyć, iż treść sztuki została nie tylko drastycznie skrócona, ale również zmieniona tak, że Berowne grany przez Branagha wypowiada również część kwestii, które w oryginale wygłaszane były przez innych bohaterów. Zatem jest on osobą, na której przez większą część czasu skupiona jest uwaga widzów. Źle dobrani aktorzy to jednak nie wszystko. Reżyser przeniósł akcję "Straconych zachodów miłości" w rok 1939 a tłem opowiadanych wydarzeń uczynił rozpoczynającą się właśnie II Wojnę Światową. O działaniach wojennych dowiadujemy się z przerywających co jakiś czas akcję kronik filmowych, które informują o kolejnych podbojach nazistów a jednocześnie uzupełniają fabułę komedii. Z początku owe kroniki nawet bawią, ale im bliżej końca tym stają się gorszę. Głupotą już natomiast było, moim zdaniem oczywiście, pokazywanie bohaterów walczących na froncie i niosących pomoc rannym żołnierzom. Sceny te zupełnie nie pasowały do reszty filmu i w konsekwencji budziły nie wesołość, ale śmieszność wśród widzów. Źle dobrani aktorzy i zupełnie niepotrzebne przeniesienie akcji w rok 1939 to moim zdaniem dwie największe wady filmu, ale trzeba też uczciwie przyznać, iż "Stracone zachody miłości" mają też całą masę zalet. W przeciwieństwie do aktorów pierwszoplanowych odtwórcy ról drugoplanowych wywiązują się z powierzonych im zadań w sposób doskonały. Nathan Lane, polskim widzom znany z pokazywanej w zeszłym roku "Wspaniałej Susann", rewelacyjnie odtworzył na ekranie postać dowcipnisia Głowacza. Równie dobrze wypadł Timothy Spall, jako Don Armado, który swoją mimiką, gestami a przede wszystkim charakterystycznym sposobem mówienia wzbudzał wśród widzów salwy śmiechu. Pochwalić należy również fakt, iż Branagh z dystansem podszedł do realizowanego przez siebie filmu. Wiele scen w "Straconych zachodach miłości" dowodzi, iż reżyser pracując nad obrazem doskonale się bawił parodiując elementy znane z klasycznych musicali (np. Don Armado podczas żywiołowego tańca kopie w wiszący w studiu księżyc, będący elementem dekoracji). Wychodząc z kina miałem wrażenie, iż Branagh włożył wiele serca i wysiłku w ten film, ale zadanie, którego się podjął po prostu go przerosło. Skróty fabularne poczynione w stosunku do oryginalnego tekstu znacznie spłyciły całą opowieść i pozbawiły ją wielu doskonałych scen. Reżyser starał się je zastąpić piosenkami i tańcem te jednak zostały wykonane w sposób daleki od zachwycającego. Mimo tych wszystkich niedociągnięć "Stracone zachody miłości" ogląda się całkiem przyjemnie. Moim zdaniem wpływ na dużą ilość niepochlebnych recenzji miał fakt, iż Branagh przyzwyczaił nas do niezwykle wysokiego poziomu swoich filmów i kiedy świat dowiedział się, że planuje on przenieść na duży ekran kolejną sztukę Szekspira to wszyscy nastawili się na dzieło porównywalne z "Hamletem", czy "Wiele hałasu o nic". Powstał jednak obraz zaledwie dobry a "dobry" to zdaniem wielu zbyt mało jak na twórcę "Henryka V". "Stracone zachody miłości" na pewno warto zobaczyć, ale sugeruję, żeby poczekać raczej na premierę wideo niż wybierać się do kina.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones